ANDRZEJ JARZĘBOWSKI
kolekcjoner, właściciel firmy ?Neptunea?
?Konchistyka polska i nie tylko…okiem pasjonata i obieżyświata?.
luty 2006

OLYMPUS DIGITAL CAMERAPaństwo Joanna i Andrzej Jarzębowscy – właściciele warszawskiej firmy : ?Neptunea? ? animatorzy polskiego rynku ?muszlowego?.

?CONCHA? :
Panie Andrzeju, „Neptunea” to najpoważniejsza firma w Polsce zajmująca się importem i sprzedażą muszli morskich. Skąd pomysł na stworzenie takiej firmy ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
W czasie pierwszych swoich podróży zagranicznych, jeszcze w latach 80-tych, zaobserwowałem, że w stolicy każdego państwa, które zdarzyło mi się odwiedzić, działał specjalistyczny sklep z muszlami. Po powrocie z Japonii w roku 1991 postanowiliśmy wraz żoną otworzyć taki sklep w Warszawie. Nie muszę chyba dodawać, że towarzyszyły temu obawy rodziny i zabarwione ironią uśmieszki znajomych.

?CONCHA? :
Jak ocenia Pan polski rynek „muszlowy” ? Czy muszle w naszym kraju są drogie ? Czy mamy szanse na zakupy okazów naprawdę wartościowych pod względem jakościowym i kolekcjonerskim ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż, jak Pan wie, sam jestem od kilkunastu lat jednym z animatorów tego rynku. A czy muszle w naszym kraju są drogie? Według mojej oceny nie i to z kilku powodów.
Od początku istnienia naszej firmy staramy się wraz z żoną sprowadzać do Polski muszle kolekcjonerskie i oferować je w cenach niższych (uwzględniając marżę firmy), niż ceny ?światowe?. A to wcale nie jest takie proste (wiąże się z ogromnym nakładem pracy na wyszukiwanie odpowiednich ofert) i nie zawsze się udaje. Ponadto, z uwagi na specyfikę ?towaru? (nie każda muszla atrakcyjna z naszego punktu widzenia znajduje zainteresowanie u klientów) i stosunkowo mało chłonny rynek, niektóre muszle pozostają w naszej ofercie przez tak długi okres czasu, iż zachodzi niebezpieczeństwo chwilowego spadku ich ceny na rynkach światowych. Często jest to spadek pozorny (na zasadzie pewnej tendencji wynikającej z chwilowo zwiększonej podaży danego gatunku), gdyż nie da się zweryfikować ceny każdego oferowanego egzemplarza ? jego atrakcyjność, a co za tym idzie wartość, zależy od indywidualnej oceny klienta i można ją ocenić dopiero po osobistych oględzinach. Krótko mówiąc: trzeba wziąć do ręki co najmniej dwa egzemplarze aby ocenić, czy kupujemy drogo, czy tanio. I czy przypadkiem nie wolimy zapłacić drożej, bo dany egzemplarz bardziej do nas przemawia.
Powracając do głównego wątku Pana należy pamiętać, że średnia pensja w naszym kraju to w dalszym ciągu tylko część średniej pensji w rozwiniętych krajach świata, a to znajduje bezpośrednie odniesienie do zawartości kieszeni kolekcjonerów. Większości muszli (zwłaszcza mniej znanych, z mniej popularnych rodzin) nie da się sprzedać w naszym kraju po cenach jakie osiągają one na świecie (dla przykładu: na jednej z cytowanych u Pana filipińskich stron – zatem ?u źródła? – znaleźć można ofertę na pomarańczowego Strombusa urceusa za 5$ i standardową Lambis crocatę za 20$. U nas te muszle kosztują też 5 i 20 (a nawet taniej), ale w złotych). Tu zapewne po raz kolejny usłyszę od internautów: ?a Cypraea guttata i aurantium?? Wiadomo, że wszyscy dealerzy muszli na świecie stosują dumpingowe ceny na te dwa gatunki porcelanek, bowiem początkujący kolekcjoner wyrabia sobie zdanie o poziomie cen danego dealera właśnie w oparciu o te dwa gatunki (ja, przyznam szczerze, mam już trochę dość tych testowych zapytań o ceny guttaty i aurantium w mojej firmie, opatrzonych komentarzem ?poszukuję?, podczas gdy powszechnie wiadomo, że tych muszli nie trzeba już dzisiaj ?poszukiwać?, wystarczy podjąć decyzję i je kupić). Stąd ?okazje?, gdyż dealer ma nadzieję, że klient zamówi coś jeszcze, albo się przyzwyczai i ponowi zamówienie. Oczywiście, zawsze zdarzają się prawdziwe okazje, ale mówimy przecież o poziomie cen na danym rynku, a nie o tzw.; ?strzałach?.
Rozmawiając o poziomie cen na rynku kolekcjonerskim (nie tylko muszli) należy pamiętać, że od momentu wejścia do Unii Europejskiej mamy jedną z najwyższych stawek podatku VAT na elementy zbiorów kolekcjonerskich (22%), a podatek ten zawarty jest w cenie towaru. Osoby i firmy działające w ?szarej strefie? mają tu zatem ułatwione zadanie.
Odpowiadając na drugą część Pana pytania uważam, że jak najbardziej, mamy w kraju tyle ciekawych muszli spełniających wymogi jakościowe, że nie widzę najmniejszego kłopotu z zakupami (oby środków wystarczyło!).

?CONCHA? :
Czy to prawda, że w przypadku gatunków „słynnych” i cenionych przez zbieraczy, płacimy ciągle za legendę ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Sprawa jest dość skomplikowana. Rzeczywiście popularnonaukowa literatura konchologiczna wykreowała (nie tylko w naszym kraju) kilka ?słynnych? gatunków muszli, z których najbardziej znanymi są z pewnością ?złota porcelanka? (Cypraea aurantium) i stożek ?chwała mórz? (Conus gloriamaris). Stożek ten można obecnie kupić w Polsce za 50$ (bardzo przyzwoity egzemplarz, choć nie gigant), a bez trudu wymienić można kilkanaście stożków dużo od niego droższych, choć stosunkowo mało znanych (z pewnością nie ?legendarnych?), w przypadku których płaci się z pewnością za rzadkość występowania, a nie sławę. Z drugiej jednak strony, istnieje wiele gatunków muszli ?słynnych? i bardzo drogich. I to nie z racji ogromnego na nie popytu (powiększanego dodatkowo przez owe legendy), tylko bardzo małej podaży (przepraszam, że przemycam tutaj znaną ekonomiczną zasadę równowagi tych dwóch czynników, ale w naszej branży obowiązuje ona jak w każdej innej). Przytaczałem już wcześniej przykład dwóch gatunków porcelanek, których poszukiwałem na Filipinach wśród lokalnych dealerów (valentia i leucodon). W ciągu dziesięciu dni udało mi się obejrzeć tylko (odpowiednio) trzy i dwa egzemplarze, z których po jednym nadawało się do kupienia. Zakup pozostałych naraziłby mnie na zarzut zaśmiecania polskiego rynku konchologicznego i straty finansowe, gdyż (jestem pewien), że ?legendy? te nie znalazłyby nabywców nawet za dziesiątą część ceny przyzwoitego egzemplarza. Innym aspektem sprawy są wahania cen pewnych znanych gatunków muszli na przestrzeni kilku lub kilkunastu lat, ale to jest temat na osobną dyskusję.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAGdzieś na oceanie między Cebu a Boholem.
Zdjęcie z albumu p. Andrzeja Jarzębowskiego. Filipiny, 2004.

?CONCHA? :
Panie Andrzeju, czy w Pana odczuciu istnieje szansa na utworzenie ogólnopolskiego klubu zrzeszającego kolekcjonerów muszli ? Jakie warunki trzeba spełnić, aby klub taki nie był tworem sztucznym ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Pomysł utworzenia (lub reaktywowania ? przed kilkudziesięciu laty istniał taki klub!) klubu zrzeszającego kolekcjonerów i zbieraczy muszli pojawia się w rozmowach i listach wielu polskich hobbystów w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wydaje mi się, że przed jego utworzeniem należałoby postawić pytanie o cele i zadania jakie taki klub miałby spełniać? Odpowiedź na nie rozwiałaby wiele wątpliwości dotyczących formy organizacyjnej, sposobu komunikacji między członkami i dalszej aktywności. W moim odczuciu podstawowym warunkiem istnienia takiego klubu są osobiste spotkania jego członków, a w tym, muszę przyznać z przykrością, upatruję pewnych trudności. Wszyscy jesteśmy dość zajęci, a kraj, jak się okazuje, ogromny. Jeśli jednak miałby to być kolejny twór wirtualny, to nie widzę takiej potrzeby.

?CONCHA? :
Z czego wynika nikła aktywność polskich konchistów i niechęć do deklarowania swojej pasji kolekcjonerskiej ?

ANDRZEJ JARZEBOWSKI :
Odpowiadając na drugą część Pana pytania, to u wielu zbieraczy muszli obserwuję raczej wyższą chęć do deklarowania pasji kolekcjonerskiej, niż to ma miejsce w rzeczywistości. I stąd niska aktywność.

?CONCHA? :
Odbył Pan kilka wypraw na tereny muszlowego Eldorado – Japonia, Kenia, Filipiny. Jakie wrażenia przywiózł Pan z tych krajów z perspektywy konchisty ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Z każdego odmienne. Zarówno z racji różnic kulturowych między tymi krajami jak i różnych okresów w moim życiu, na jakie przypadały te podróże. Pierwszy raz odwiedziłem Japonię będąc zapalonym, początkującym kolekcjonerem, który przyjechał z kraju, w którym zarabiał równowartość ośmiu dolarów miesięcznie (to był rok 1990). Można więc sobie wyobrazić rozterki związane z zakupem w sklepiku konchologicznym w Tokio pierwszego gloriamarisa za 100$ (moje zarobki stażysty w laboratorium technicznym firmy produkującej maszyny drogowe były nie najgorsze, ale cały czas mieliśmy z żoną w pamięci potencjalną siłę nabywczą tych pieniędzy po powrocie do kraju) czy słynnej Pleurotomarii hirasei. Z tego, ponad rocznego pobytu, mam bardzo wiele wrażeń: bolesne spotkanie z ?żeglarzem portugalskim?, noga pokaleczona ostrygą, niezapomniane spotkanie ze słynnym konchologiem, kolekcjonerem i dealerem Panem Ninomiyą (niestety, zmarł w 1992r.), specjalną wizytę w Muzeum Historii Naturalnej w Chiba, gdzie mogliśmy podziwiać zdeponowaną tam kolekcję Pana Ninomiyi (normalnie nie jest udostępniona dla zwiedzających). Obecnie jego imię nosi piękne Morum nonomiyai (Emerson, 1986).
Kolejne dwie podróże do Japonii przypadały już w okresie prowadzenia sklepu konchologicznego (na ul. Tamka w Warszawie). Miałem wówczas okazję odwiedzić znanego japońskiego konchologa Pana Saito i podziwiać jego wspaniałą (liczącą kilkaset egzemplarzy) kolekcję ?Latiaxisowatych? (kolejna niedoceniana u nas rodzina: Coralliophilidae, w Polsce oferowana ?za grosze?). Zdobyłem także do kolekcji dwie zwójki ze zbiorów Yoshihiro Goto, użyte do ilustracji w książce ?Volutes? (aut. Poppe i Goto, 1992). Przyznam, że dla kolekcjonera to wielka frajda trzymać w rękach muszlę, którą widzi się na ilustracji otwartej właśnie książki, i to uznawanej za ?Biblię? przez miłośników Volutidae.
Kenia nie zafascynowała mnie z konchologicznego punktu widzenia. Być może dlatego, że w Nairobi nie znalazłem żadnych miejsc gdzie można kupić muszle, a wybrzeże w Mombasie jest ?konchologicznie? nieciekawe. Czysty, złoty piasek, nieco dalej od brzegu rezerwat, zaś wyjazdy poza Mombasę były wówczas odradzane ze względu na uzbrojone, somalijskie bandy napadające na drodze do Malindi. Stąd kilka terebr i nic więcej (wtedy jeszcze nie nurkowałem). Miło wspominam wizytę u naszego dostawcy w Mombasie, a konkretnie jego sekretne pudełko, do którego odkładał ciekawe ?freaki? dla swojego odbiorcy z Belgii (udało mi się go namówić, aby z kilkoma się rozstał).
Wyjazd na Filipiny zweryfikował moje wyobrażenia o tym konchologicznym Eldorado. Udało mi się zrealizować kilka nurkowań, ale z przykrością muszę stwierdzić, że oprócz całej masy różnorodnych ryb, węży morskich, koralowców i gąbek (co oczywiście było szalenie ciekawe) spotkaliśmy tylko Spondylusy variansy, jedną zaglonioną i zerodowaną Volutę vespertilio (choć żywą) i młodocianego Strombusa luhuanusa. Nie muszę chyba dodawać, że wszystkim darowaliśmy życie. Oczywiście, widzieliśmy całą masę muszli w podłym stanie przywleczonych przez kraby pustelniki i mam jeszcze trochę ?drobiazgu? czekającego w zamrażarce na odrobinę wolnego czasu. Widocznie nurkowaliśmy w złych miejscach.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAEgzotyczne wyprawy umożliwiają podziwianie mięczaków w ich naturalnym środowisku. Na zdjęciu, żywe słuchotki ? Haliotis asinina. Filipiny, 2004.

?CONCHA? :
Utrzymuje Pan kontakty z wieloma wyspecjalizowanymi firmami handlującymi muszlami. Czy może Pan powiedzieć, które gatunki /rodziny/ są obecnie „modne” na świecie ? A które osiągają najwyższe ceny ? Jakie państwa wiodą prym w światowej konchologii i jakie jest miejsce polskich zbieraczy w tej stawce ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Zdecydowanie najczęściej zbieraną rodziną są porcelanki (tu chyba wpisujemy się w światowe statystyki). Może to nieco dziwne, bo ? trywializując ? wszystkie są takie same, różnią się tylko wielkością i kolorem, a gdzie im zmiennością do np. Volutidae. Ale widocznie mają w sobie ?to coś? ? ja też bardzo je lubię. Nie bez znaczenia jest chyba fakt, że do rodziny tej należy bardzo wiele tanich gatunków (czyli początki są szybkie i tanie), a później można iść w górę…Potem, w miarę razem, wymienić można inne rodziny: stożki (u nas absolutnie niedoceniane), rozkolce, skrzydelniki i zwójki (ale też nie w naszym kraju). Z kolei jako przykład drogiej rodziny (jako całej) wymieniłbym Pleurotomarie. Tu właściwie tylko dwa, trzy gatunki kupić można w średniej cenie. Reszta to już zdecydowanie większy wydatek, o ile muszla ma być w przyzwoitym stanie i rozmiarze.
W światowej konchologii zdecydowanie prym wiodą Stany Zjednoczone. Ilość kolekcjonerów, klubów, giełd (w każdym stanie) jest dla nas niewyobrażalna. To bardzo duży rynek (i zasobny). W Europie znam wielu aktywnych zbieraczy z Francji, Belgii, Włoch, ale, niestety, statystyki nie są mi znane. Pyta Pan o miejsce rodzimych zbieraczy w tej stawce ? w mojej ocenie, stwierdzam to z rozczarowaniem, bardzo słabe. Nawet na tle najbliższych sąsiadów: Rosjan, Czechów czy Niemców.

?CONCHA? :
Wiem, że poznał Pan osobiście Mr Dona Pisora. Proszę opowiedzieć o tej znajomości. A może poznał Pan także inne sławy światowej konchologii ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Pan Pisor jest bardzo miłym, otwartym człowiekiem, jak większość kolekcjonerów i dealerów muszli na świecie. Od wielu lat i mam przyjemność spotykać go w różnych miejscach. Ma wspaniałą kolekcję rekordów (sam wydaje od lat katalog notowanych rekordów wielkości muszli: Registry of World Record Size Shells). Tylko o muszlach trudno się z nim rozmawia, bo zawsze ?ma w domu? ładniejszą, a już z pewnością większą (w to wierzę). To prawda, poznałem wiele sław światowej konchologii (o niektórych już wspominałem przy okazji poprzednich pytań), w tym kilku autorów najbardziej cenionych pozycji literatury konchologicznej, ale nie chcę się tym specjalnie chwalić, zwłaszcza, że niektórzy z nich to moi dostawcy, więc pewne szczegóły wolę zachować dla siebie.

?CONCHA? :
Nasi południowi Sąsiedzi świętują w tym roku 10-cio lecie istnienia Czeskiego Klubu Zbieraczy Muszli. Co Pana zdaniem jest źródłem sukcesu czeskiej konchistyki ? Jak wspomina Pan słynne już w Polsce – praskie wystawy muszli ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Czeski Klub Zbieraczy Muszli powstał i umocnił się w czasach, gdy internet rozpoczynał dopiero podbój Europy. Była to wtedy naturalna forma konsolidacji ludzi o podobnych zainteresowaniach i pasji, którzy nie chcieli poprzestawać na wymianie listów (konwencjonalnych) i telefonów. Postanowili się spotykać, a przy okazji wymieniać eksponatami. Nie bez znaczenia jest fakt, że to stosunkowo mały kraj (1/4 powierzchni Polski), którego 11% obywateli zamieszkuje w tym samym mieście (Pradze) ? u nas 4% – czyli jesteśmy znacznie bardziej rozproszeni. Na dodatek duża ilość miłośników muszli (nie bardzo rozumiem dlaczego, bo kraj bez dostępu do morza ani tradycji kolonialnych), centralne położenie w Europie i niezłe drogi do stolicy. I mamy sukces. Jak wspominam praskie wystawy muszli? Pierwsze bardzo źle, ale przemilczmy, bo pewnie czeskim kolegom (a znam ich od lat i cenię za aktywność) byłoby przykro. Teraz ? no cóż ? praska wystawa z pewnością robi duże wrażenie, zwłaszcza na początku.

?CONCHA? :
Wielu zbieraczy marzy o dalekich wakacyjnych wojażach i samodzielnym pozyskiwaniu okazów na tropikalnych plażach. Co można doradzić takim zapaleńcom, a przed czym przestrzec ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Bezsprzecznie trzeba przestrzec przed łamaniem prawa. I to zarówno międzynarodowego jak lokalnego. Radzę nie poławiać, kupować ani nawet podnosić z plaży muszli znajdujących się na liście gatunków zagrożonych wyginięciem (Konwencja Waszyngtońska, której Polska jest sygnatariuszem) ani koralowców. Abstrahując od względów moralnych może to spowodować poważne kłopoty na granicy i bolesne straty finansowe oraz kary. Koniecznie trzeba zapoznać się z lokalnym prawem dotyczącym połowu muszli, wymaganych zezwoleń oraz granic parków narodowych i stref ochronnych, bowiem wiele państw wprowadza w tej dziedzinie własne ograniczenia, a donos o ewentualnym łamaniu prawa może złożyć nawet obsługa hotelowa.

OLYMPUS DIGITAL CAMERATe muszle mają jeszcze przed sobą długą drogę zanim trafią na półki zbieraczy. Filipiny, 2004.

?CONCHA? :
Jak odbiera Pan konchistykę internetową ? Czy internetowe zakupy muszli to korzystna metoda powiększania zbioru ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Początki mojej pasji kolekcjonerskiej i rozwijania zbioru to okres, w którym nikomu ?nie śniło się? o faxach, komórkach i internecie. Dzisiaj jestem codziennym jego użytkownikiem, wiec pozwolę sobie na obserwacje z perspektywy czasu.
Uważam, że, jak Pan to nazywa, ?konchistyka internetowa? bardziej zabija pasję kolekcjonerską niż ją stymuluje. Obserwuję wielu młodych ludzi, dla których surfowanie po sieci i oglądanie muszli jest substytutem prawdziwego kolekcjonerstwa i chęci obcowania z rzeczywistym eksponatem. Ponadto, łatwy dostęp do internetu i zawartej tam wiedzy (niestety, w żaden sposób nie weryfikowanej, nie recenzowanej, często błędnej, a uznawanej za prawdę absolutną) eliminuje chęć sięgania do rzeczywistej wiedzy zawartej w publikacjach naukowych i popularnonaukowych (recenzowanych w oparciu o weryfikowalny poziom wiedzy w czasie ich wydawania). Ponadto, z przykrością to stwierdzam, niepotrzebnie rozbudza apetyty do poziomu często znacznie przekraczającego możliwości finansowe przeciętnego kolekcjonera (zwłaszcza w naszym kraju na obecnym poziomie). Obydwaj wiemy, Panie Jacku, że dobrze zrobione zdjęcie aparatem o wysokiej rozdzielczości, z odpowiednio dobranym oświetleniem, oglądane w powiększeniu na pełnym ekranie wygląda znacznie lepiej niż fotografowany oryginał, zwłaszcza w przypadku niewielkich gatunków muszli. A na dodatek profesjonalne, komercyjne strony konchologiczne prezentują eksponaty wybierane spośród setek najlepszych lub specyficznie wybarwionych, starając się sprzedać je po abstrakcyjnie wysokich cenach (często te same egzemplarze ?wiszą? tam całymi miesiącami nie znajdując nabywców) i wyrabiając przekonanie u hobbystów, że tylko takie eksponaty są godne aby znaleźć miejsce w ich zbiorach. W efekcie powstaje zbiór bardzo ładnych przedmiotów, a nie ciekawa konchologicznie kolekcja, bo pasja mija zanim kolekcja zdąży powstać, albo finanse nie pozwalają. Oczywiście, jak już wspominałem, zawsze trafić można na atrakcyjną ofertę albo okazję, także w internecie, a trzeba przyznać, że oferta profesjonalnych dealerów jest na ogół rzetelnie opisana.
Osobnym tematem jest kupowanie muszli na aukcjach internetowych. Na początku portale tego typu służyły jako miejsce umożliwiające prywatnym osobom pozbycie się niepotrzebnych przedmiotów, ale bardzo szybko przerodziły się w miejsce prowadzenia ukrytej działalności gospodarczej w tzw. ?szarej strefie? (rzadko która firma występuje tam pod własną nazwą), gdzie można bezkarnie zagarnąć dla siebie wszystkie podatki wraz z VAT-em, sprzedając, w tym wypadku muszle, bo o nich mówimy, po cenach często absurdalnie wysokich (to przyczynek do pytania o ceny muszli na polskim rynku ? jak widać są zdecydowanie za niskie ? uczestnicy aukcji chcą płacić więcej). W dodatku muszle te są bardzo często nieprawidłowo oznaczone (każdy może się pomylić, ale błędny opis sześciu eksponatów (bardzo podstawowych) na kilkanaście wystawionych tego samego dnia przez jednego kolekcjonera to już przesada). Należy więc podchodzić do tego typu aukcji z dużym niedowierzaniem albo obłożyć się literaturą.

?CONCHA? :
Wiele znanych mi osób uważa Pana za eksperta w dziedzinie kolekcjonerstwa konchologicznego. Czy więc ekspert ma jakieś wyjątkowe marzenia kolekcjonerskie ?

ANDRZEJ JARZĘBOWSKI :
Bardzo mi miło słyszeć taką opinię. Jak sądzę, jest ona wynikiem mojej wieloletniej, wytężonej pracy. Czy mam jakieś marzenia? Oczywiście. Marzę o tym, aby mieć więcej wolnego czasu, który mógłbym przeznaczyć na pracę nad własną kolekcją i rzetelne jej usystematyzowanie.

?CONCHA? :
Panie Andrzeju, bardzo serdecznie dziękuję za tak rzeczową i wielowątkową wypowiedź !