prof. TOMASZ UMIŃSKI – „opowieść spisana dla wnuków…”

Pod koniec 2009 roku miałem wielką przyjemność korespondować z Panem dr Grzegorzem Soszką ? biologiem, płetwonurkiem i dydaktykiem, czego ślady można odnaleźć na stronach CONCHY (?Forum Ekspertów? i ?Honorowy Gość CONCHY?), który to zwrócił moją uwagę na osobę naukowca ? nadzwyczajnego, Pana Profesora Tomasza Umińskiego.
?To człowiek wybitny i szlachetny, patriota?a przy tym perfekcjonista?i to z poczuciem humoru? ? napisał dr Soszka w jednym z listów, udostępniając przy tym prywatny numer telefonu Profesora.

Wtedy wiedziałem już, o czym ma być moja rozmowa z Panem prof. Tomaszem Umińskim!

50 LAT WYPRAWY JACHTU ?DAR OPOLA? NA MORZE CZERWONE
(15.XI.1959 ? 14.VIII.1960)

W listopadzie 1959 roku wyruszyła wyprawa zoologiczna Uniwersytetu Warszawskiego na Morze Czerwone pod żaglami jachtu ?Dar Opola?. Jej celem przewodnim było zgromadzenie zbiorów zwierząt morskich do prowadzenia ćwiczeń z zoologii na studiach biologicznych.
Trzeba pamiętać, że po II wojnie światowej takowe praktycznie w Polsce nie istniały.
Opublikowany też został przyczynek do fauny ślimaków i małży Morza Czerwonego z opisem jednego gatunku nowego dla nauki!
Był to pierwszy, pomyślnie zakończony rejs na morza dalekie po zakończeniu II wojny światowej i epoki stalinowskiej. Dla znających historię PRL-u wydarzenie wręcz nieprawdopodobne.

Z Panem Profesorem Umińskim odbyłem kilka długich rozmów telefonicznych, wymieniłem też sporo elektronicznych listów. Za każdym razem czułem się jak ?wyczekiwany gość?, jak ktoś ?swój?, komu warto opowiedzieć cząstkę życia.
W jednym z listów Pan Profesor napisał:
?Drogi Panie Jacku,
Odpowiedź na resztę pytań musi jeszcze trochę poczekać? Ale na pewno się znajdzie, bo parę tych rzeczy powinienem spisać dla swoich wnuków??
Poczytuję sobie za wielkie wyróżnienie, że za sprawą CONCHY choć część z przygody życia Pana Profesora już została spisana!

Na zdjęciu - czwarty od lewej, z rozłożonymi rękami, to Pan Profesor Tomasz Umiński w otoczeniu ekipy naukowej przed wylotem I-szej Nurkowej Wyprawy Stowarzyszenia Rafowego w Warszawie nad Morze Czerwone w 1994 roku. (zdj. z archiwum dr Grzegorza Soszki)

Na zdjęciu – czwarty od lewej, z rozłożonymi rękami, to Pan Profesor Tomasz Umiński w otoczeniu ekipy naukowej przed wylotem I-szej Nurkowej Wyprawy Stowarzyszenia Rafowego w Warszawie nad Morze Czerwone w 1994 roku.
(zdj. z archiwum dr Grzegorza Soszki)

Postanowiłem poprosić Pana Profesora, aby autorsko przedstawił się Czytelnikom CONCHY.
Oto efekt:

Umiński Tomasz, ur. 7 IX 1931, Warszawa.

  • zoolog;
  • od 1955 roku asystent;
  • w latach 1993-2001 prof. Zakładu Zoologii Uniwersytetu Warszawskiego;
  • od 2001 roku prof. Szkoły Wyższej Przymierza Rodzin w Warszawie;
  • badania nad systematyką oraz biologią i ekologią krajowych gatunków ślimaków lądowych;
  • popularyzacja wiedzy z zakresu zoologii, ekologii i biogeografii;
  • Między innymi: Zwierzęta i Kontynenty (1968-1991), Zwierzęta i Oceany (1976-1986);
  • podręczniki biologii: 3 dla liceum, 1 dla gimnazjum, Ekologia Środowisko Przyroda (1995-2000), Życie Naszej Ziemi (1998), Zwierzęta Ziemi (1998).
  • w latach 1976-1989 współpracownik opozycji demokratycznej i wydawnictw podziemnych;
  • w stanie wojennym na 7 miesięcy internowany.

Ręczę, że ta syntetyczna i skromna autoprezentacja nie ma nic wspólnego z prawdziwie gawędziarskim sposobem opowiadania Pana Profesora, pełnym humoru i dowcipu?
Opowiadania z ujęciem prawdziwie kronikarskich szczegółów, nazwisk i faktów oraz odniesień do wszelkich zdarzeń zaszłych w przebogatej historii życia Profesora!

tu2Nie potrafiłem oprzeć się chęci zamieszczenia tego zdjęcia, gdyż tak ? radośnie, odbieram osobę Profesora Umińskiego, przez pryzmat naszych rozmów!
Na fotografii, od lewej Panowie: Paweł Szewczak, Piotr Zajlich, prof. Tomasz Umiński i Marek Kopydłowski
(zdj. dr Grzegorz Soszka ? I-sza Nurkowa Wyprawa Stowarzyszenia Rafowego w Warszawie nad Morze Czerwone – Egipt – 1994 rok – Sharm El Naga ? ?wrażenia po nurkowaniu?).

tu3O dziwo, na samym ?dnie? mojej biblioteczki odnalazłem ?zmizerowaną czasem? książkę, będącą kapitalnym pamiętnikiem z wyprawy jachtu ?Dar Opola? na Morze Czerwone w 1959 roku:
* Bolesław K. Kowalski ?Wyprawa Koral?, Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1962.*
Jej autor partycypował w tym przedsięwzięciu.

Powyższą pozycję polecam wszystkim, którzy chcą poznać relację z wyprawy okiem Pana Bolesława Kowalskiego, podobnie jak i inne, archiwalne materiały źródłowe:

  • Biggs H. E. J., 1965, ?Mollusca from the Dahlak Archipelago, Red Sea?. Journal of Conchology 25: 337-341; London.
  • Umiński T., 1960, ?Obóz na Entedebir?, Życie Warszawy nr 103 (5150).
  • Umiński T., 1960, ?Na postoju w Abisynii?, ibidem nr 151 (5198).
  • Umiński T., 1960, ?Jak za królowej Saby?, Wiedza i Życie nr.9, Warszawa.
  • Umiński T., 1960, ?Wyprawa po mokre runo?, Morze nr 12 (361), Warszawa.
  • Umiński T., 1961, ?Dahlak ? nasz cel?, Biologia w Szkole nr 2 (74), Warszawa.
  • Umiński T., 1961, ?Pod znakiem raf i jeżowców?, ibidem nr 3 (75), Warszawa.

?CONCHA? :
Panie Profesorze, uwzględniając realia lat pięćdziesiątych z pomysłem i realizacją przedsięwzięcia – ?Wyprawa na Morze Czerwone?, śmiem twierdzić, że było to zamierzenie karkołomne?!?

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Panie Jacku, to była sprawa nadzwyczajna!
Sama wyprawa narodziła się z połączenia tęsknot żeglarzy i zoologów. Trzeba zdać sobie sprawę, że dopiero trzy lata wcześniej zakończyła się blokada granic Polski w stopniu dziś niewyobrażalnym, porównywalnym tylko do ogrodzenia obozu koncentracyjnego. Dopiero co minęły lata, kiedy żeglarstwa morskiego po prostu nie było. Nadal wypłynięcie w rejs po Bałtyku, nawet bez zawijania do obcych portów wymagało długich i uciążliwych zabiegów o zgodę i zezwolenia. Przed wyruszeniem jacht i załogę poddawano drobiazgowej rewizji i kontroli. Rejs na dalekie morza tropikalne mógł być tylko marzeniem?

Z kolei młody zoolog znał fascynujący świat zwierząt mórz tropikalnych z rysunków w podręcznikach, najczęściej tłumaczeniach radzieckich. Na Uniwersytecie Warszawskim wiele zbiorów zoologicznych pochodziło jeszcze z czasów carskich. Brakowało zwłaszcza konserwowanych okazów takich zwierząt, których budowę chcieliśmy pokazać studentom biologii. Z konieczności studenci poznawali szczegółowo anatomię dżdżownicy, raka i karalucha, ale jeżowca, rozgwiazdy czy ośmiornicy ? już nie. Trudno to sobie wyobrazić dzisiaj, gdy w dużych supermarketach można kupić ?owoce morza? ? niemal wszystko, o czym może zamarzyć zoolog. Inne znamię przepaści w stosunku do tamtego czasu – dzisiaj ćwiczenia z zoologii na studiach biologicznych skurczyły się do jednego semestru, bo tak przez pół wieku rozrosła się wiedza w innych dyscyplinach biologicznych. Ale wtedy chcieliśmy zobaczyć te zwierzęta żywe, a potem móc pokazać studentom wszystko, co należy, chociażby na zakonserwowanych okazach. Stąd wziął się pomysł, żeby popłynąć jachtem żaglowym na Morze Czerwone i tam nazbierać -duuużo wszystkiego.

?CONCHA? :
Panie Profesorze, proszę w takim razie przedstawić załogę.

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Oto uczestnicy wyprawy z podaniem ich ówczesnych stopni naukowych:

  • Olgierd Baniewicz, lekarz, sternik jachtowy, II oficer, bosman, na etacie Uniwersytetu Warszawskiego na czas wyprawy;
  • Henryk Jakubowski, mgr zoolog, wolontariusz;
  • Jerzy Knabe, mgr inż. mechanik, sternik jachtowy, instruktor płetwonurek, III oficer, na etacie Uniwersytetu Warszawskiego na czas wyprawy;
  • Jerzy Kowalkowski, technik budowlany, jachtowy sternik morski, I oficer, ochmistrz, na etacie Uniwersytetu Warszawskiego na czas wyprawy;
  • Bolesław Kowalski, mgr prawnik, kapitan jachtowy, na etacie Uniwersytetu Warszawskiego na czas wyprawy
  • Andrzej Lisiecki, mgr zoolog, asystent Instytutu Zoologii Uniwersytetu Warszawskiego;
  • Jerzy Nowicki, mgr zoolog, asystent Instytutu Zoologii Uniwersytetu Warszawskiego;
  • Tomasz Umiński, mgr zoolog, kierownik naukowy wyprawy, asystent Instytutu Zoologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Od samego początku popierał nas także zwierzchnik trzech zoologów z Uniwersytetu Warszawskiego – ?Mistrz? ? prof. Zdzisław Raabe, Dyrektor Instytutu Zoologii Uniwersytetu Warszawskiego. Profesor z reguły sprzyjał projektom młodych. Nie przeszkadzało mu, jeśli projekty były lekko zwariowane. Nie byliśmy pierwsi, tym bardziej nie byliśmy ostatni. Po nas było wielu, którzy korzystali z poparcia prof. Raabe dla planów rozmaitych wypraw, czy innych przedsięwzięć.

tu4Arcyhistoryczne zdjęcie, które otrzymałem od Profesora Umińskiego: ?Narada załogi z Mistrzem ? prof. Zdzisławem Raabe?.
Od lewej, stoją: prof. Tomasz Umiński, Andrzej Lisiecki.
Od lewej, siedzą na górze: Olgierd Baniewicz, Henryk Jakubowski, Jerzy Kowalkowski, Jerzy Knabe.
Od lewej, siedzą na dole: Zdzisław Raabe, Bolesław Kowalski, Jerzy Nowicki.

Pozwolę sobie dodać (pomijając stopnie naukowe), że pierwszy oficer – Jerzy Kowalkowski, bosman/ lekarz – Olgierd Baniewicz, żeglarz/ zoolog – Jerzy Nowicki oraz prof. Zdzisław Raabe odpłynęli już w swój bezpowrotny ?rejs do Hilo?.
Kapitan – Bolesław Kowalski, ichtiolog – Henryk Jakubowski, parazytolog/ rybak – Andrzej Lisiecki, kierownik techniczny/ nurek – Jerzy Knabe oraz kierownik naukowy/ zoolog Tomasz Umiński, nadal mogą z satysfakcją wspominać wydarzenia i sukces sprzed lat pięćdziesięciu.

?CONCHA? :
Panie Profesorze, proszę jeszcze wspomnieć sam jacht ?Dar Opola?.
To chyba nie była wymarzona jednostka na tak długi rejs?

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Konstrukcja jachtu była obmyślona dla na wpół wojskowego szkolenia żeglarzy, a więc z wygodami sprowadzonymi do absolutnego minimum i nie nastawiona na jakiekolwiek oszczędzanie wysiłku załogi. Do zmiany żagli przy silnym wietrze potrzeba było 4-5 ludzi. Dalsze trudności powodowało wykonanie osprzętu jachtu z najlichszych materiałów. Wszystkie okucia, które tradycyjnie wykonuje się z brązu, bądź najlepszych stali nierdzewnych, tu były po prostu żelazne. Do szycia żagli użyto zbyt słabych nici, więc żagle pruły się i darły znacznie częściej, niżby to usprawiedliwiało ich naturalne zużycie. Szereg mechanizmów i urządzeń na skutek wadliwej konstrukcji działało źle, powodując sytuacje uciążliwe a nawet niebezpieczne. Na przykład winda kotwiczna zacinała się niemal zawsze, uniemożliwiając użycie kotwicy na łańcuchu. Byliśmy zmuszeni używać kotwic na linach, rzucanych ręcznie. Utrzymanie jachtu w stanie gotowości żeglugowej wymagało nieustannej konserwacji kadłuba, osprzętu, żagli i urządzeń. Wszystkie te czynności ? konieczne a nader pracochłonne ? uszczuplały czas i siły, które można było poświęcić na cel wyprawy. Podobnie jak urządzenia jachtu, zawiodły całkowicie silniki przyczepne do łodzi.
W tej sytuacji wszyscy uczestnicy musieli wykonywać i prace zoologiczne i żeglarskie, pełniąc funkcje zarówno zespołu zoologicznego, jak i załogi jachtu. Jedynym sposobem wykonania zadań postawionych przed wyprawą było zwiększenie intensywności pracy. Przez cały czas pobytu na Morzu Czerwonym pracowaliśmy 7 dni w tygodniu do 16 godzin na dobę, tak że na sen zostawało nie więcej niż 6 godzin. Dopiero w Port Saidzie wprowadzono dwunastogodzinny dzień pracy i wolne niedziele. Tak duży wysiłek spowodował u wszystkich uczestników spadek odporności fizycznej i psychicznej. Wyrażało się to m.in. w odczuwaniu temperatury powietrza +25o jako dotkliwego chłodu, czy zziębnięcia po krótkim nurkowaniu w wodzie o temperaturze 28oC. Pomimo tego nie było wypadków zachorowań, poza kilku krótkimi, najwyżej jednodniowymi, niedyspozycjami.

tu5Jacht ?Dar Opola? z fotograficznego archiwum Profesora Tomasza Umińskiego. Dane techniczne: konstrukcja stalowa, długość po pokładzie -18 metrów, szerokość – 4 metry, zanurzenie – 2,8 metra, wyporność – 30 ton, dwumasztowy, ożaglowanie: kecz ? Marconi, powierzchnia żagli – 144 metry kw., silnik pomocniczy – Callesen 20 HP, własność Zarządu Wojewódzkiego Towarzystwa Przyjaciół Żołnierza w Opolu.

Uzupełniając dane – na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zbudowano sześć (?Joseph Conrad?, ?Dar Opola?, ?Jan z Kolna?, ?Otago?, ?Śmiały?, ?Jurand?) jachtów popularnie zwanych ?stuczterdziestkami? (powierzchnia ożaglowania 140 metrów kw.). Pod polską banderą do dziś pływają: ?Joseph Conrad? w barwach AZS, oraz ?Śmiały? i ?Jurand? w COŻ Trzebież.

Udało mi się też dotrzeć do informacji, że sam ?Dar Opola? pływa po dziś dzień pod banderą duńską jako ? s/y ?TARA? (źródło: www.żagle.com.pl)

?CONCHA? :
Panie Profesorze, mało kto wie, ale nad Waszą wyprawą ? jeszcze przed jej rozpoczęciem ? zawisło swoiste fatum?

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Tak? było nim rozpamiętywanie niefortunnego startu jachtu ?Joseph Conrad?, który zakończył się niesławnie tuż przed rozpoczęciem naszych przygotowań. Była to pierwsza jednostka z tej samej serii co ?Dar Opola?. Miał on wyruszyć w pierwszy wielki rejs powojenny do Stanów Zjednoczonych, z oficjalną wizytą na uroczystości dwustulecia Polonii amerykańskiej. Sprawę postanowiono na bardzo wysokich szczeblach partyjnych i rządowych, zapewniono finansowanie i zaczęło się kompletowanie załogi. Udział w tej wyprawie był tak wielką atrakcją, że tłumy żeglarzy i nie-żeglarzy dobijały się do wszystkich możnych protektorów o poparcie. W efekcie obecność każdego członka załogi była wynikiem ostrej walki z wszystkimi pozostałymi. W tak dobranej załodze od początku były konflikty każdego z każdym. Dopłynęli tylko do Casablanki. Tam sytuacja zaostrzyła się do tego stopnia, że rejs rozwiązano, członkowie załogi osobno, różnymi drogami wracali do kraju. Jacht został nieomal porzucony, zaniedbany i później dopiero sprowadzony do kraju w mocno nadwerężonym stanie.
To było dla nas nieustanne, groźne memento. Po pierwsze, gdziekolwiek wszczynaliśmy starania, kojarzono nasze plany z klapą ?Conrada? i traktowano nas z wyraźną rezerwą. Po drugie zaś, co było jeszcze gorsze, niektórzy ludzie, podobnie jak było z tamtym rejsem, zjawiali się do nas z propozycją nie do odrzucenia: albo mnie zabierzecie, albo pożegnajcie się ze swoimi planami. My wyciągnęliśmy z tego dwa wnioski. Jeden brzmiał, że w żadnym razie nie wolno nam wziąć na pokład kogoś, kogo nam wmuszono, bo byłby to koniec atmosfery koleżeństwa i wspólnoty w załodze. Drugi, równie ważny, głosił że jakiekolwiek zadrażnienia muszą pozostać wewnętrzną sprawą załogi. Tego trzymaliśmy się wszyscy.

?CONCHA? :
Mimo, że załoga wyznawała zasadę ?jeden za wszystkich ? wszyscy za jednego? nie tak łatwo było wyruszyć na Morze Czerwone?

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Pracowaliśmy niesłychanie intensywnie. Już w październiku 1959 roku – jacht, całość sprzętu i załoga były gotowe do wyjścia w morze w każdej chwili, w przeciągu kwadransa. Natomiast wystawienie niezbędnych dokumentów żeglarskich było przewlekane pod dziwnymi pretekstami, a czasami nawet bez pretekstów, na zasadzie ?nie, bo nie!?. Przeciągnęło się to do połowy listopada. I wtedy życzliwy nam Gdański Urząd Morski stwierdził, że o tej porze roku nie zgodzi się wypuścić na Bałtyk jachtu, którego wnętrze nie jest ogrzewane.

Przeżywaliśmy kompletne załamanie, gdy dotarła do nas wiadomość, że za dwa dni dziesięciotysięcznik m/s ?Jan Matejko? wychodzi w rejs na Daleki Wschód, a po drodze zawija do Adenu. Wtedy natknęliśmy się na cały szereg kolejnych ludzi – bezinteresownie nam życzliwych. W dwie doby została załatwiona cała biurokracja – jacht rozmontowany, opróżniony ze sprzętu i wszystko, łącznie z naszą załogą załadowane na statek.

?CONCHA? :
Skoro więc już ?odbiliśmy od polskiego brzegu? to może warto przybliżyć pełną trasę wyprawy jachtu ?Dar Opola??

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
To coś dla ?szczególantów??
Jacht, sprzęt i 7 uczestników wypłynęło z Gdyni na pokładzie m/s ?Jan Matejko? 15 listopada 1959 roku. Jerzy Nowicki dołączył do wyprawy w porcie Massaua. Jacht został wyładowany w Adenie 21 grudnia 1959 roku i odtąd wyprawa zaczęła działać, jako samodzielna jednostka.

TRASA:

  • Aden 21-29.XII.1959;
  • Dżibuti (i pobliska zatoka Ghubbet el-Kharab) 31.XII ? 6.I.1960;
  • Assab 9-16.I.1960 (wyprawa lądowa do Dessje);
  • Massaua 20-22.I. i 10-17.II (wyprawa lądowa w góry);
  • archipelag Dahlak 23.I.- 9.II.;
  • Port Sudan 22.II. ? 5.III.(wyprawa lądowa do umarłego portu Suakin, zarośniętego przez rafy);
  • Wingate Reef (rafa u wyjścia z Port Sudan) 5-6.III.;
  • Mersa ar-Rakiyai (bezludna zatoka ok. 70 km na północ od Port Sudan);
  • Suez 29-31.III.;
  • Izmailia 1.IV.;
  • Port Said 2-16.IV.;
  • Dubrovnik 2-15.V.;
  • Messina 19.V.;
  • Neapol 23-27.V.;
  • Fiumicino 29.V.- 7.VI.;
  • Bonifacio 9-10.VI.;
  • Palma di Mallorca 16-17.VI.;
  • Gibraltar 25.VI-4.VII. (w tym Tanger 28-30.VI.);
  • Brest 19-22.VII.;
  • Roscoff 22-25.VII.;
  • Brunnsbüttelkoog 31.VII- 2.VIII.;
  • Holtenau 3.VIII.;
  • Kiel 3-6.VIII.;
  • Labö 6.VIII.;
  • Christians? 8-12.VIII.;
  • Gdynia 14.VIII.1960 r.

*****

Przebyto 8055 mil morskich, na wycieczkach lądowych około 1500 km;Czas trwania wyprawy to 5594 godziny, czyli 233 dni.Pod żaglami pływano 2031 godzin, czyli 84,6 dni, przebyto 7009 mil;Na silniku 447 pływano godzin ? 18,6 dni, przebyto 1046 mil.Na postojach spędzono 3116 godzin ? 129,8 dni.

tu6

Mapka trasy ?Daru Opola? z książki Bolesława K. Kowalskiego ?Wyprawa Koral?.

tu7

A to sam Pan Profesor Tomasz Umiński na pokładzie ?Daru Opola? w 1959 roku.
Zdjęcie odszukane w ?Wyprawie Koral? otrzymało komentarz jej autora ? Pana Bolesława K. Kowalskiego: ?Kierownik wyprawy mgr Tomasz Umiński nie zawsze występuje w stroju reprezentacyjnym?.

?CONCHA? :
Panie Profesorze, nadrzędnym celem wyprawy było gromadzenie okazów zoologicznych. Proszę opowiedzieć o tych zajęciach.

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Pierwsze połowy przeprowadzono już w Dunkierce, podczas postoju w tym porcie ?Jana Matejko?. Udaliśmy się pieszo na brzeg koło portu, odsłonięty przy odpływie, nazbieraliśmy rozgwiazd. Następnie były połowy w Adenie, Dżibuti, na archipelagu Dahlak, w Port-Sudanie, w Suakin, na Wingate Reef, w zatoce Mersa Ar-Rakiyai, w Dubrowniku, Bonifacio, Breście, Roscoff i Holtenau.
Najdłużej trwające i najbogatsze były połowy na Entedebir (15o44? szerokości północnej, 39o55? długości wschodniej), wyspie o powierzchni nieco ponad 1 km2 w archipelagu Dahlak.
Założono tam bazę lądową i stałe laboratorium na lądzie. Jacht kotwiczył opodal, w niewielkiej, płytkiej lagunie, otoczonej wyspami ze wszech stron, tylko wąskimi przesmykami kontaktującej się z otwartym morzem. Ta sytuacja dawała możność gromadzenia większej ilości materiału, a także staranniejszego jego zakonserwowania.
Metodą najprostszą a najskuteczniejszą było brodzenie podczas odpływu w wodzie po kolana na rafach i skałach i zbierania okazów zwierząt gołymi rękami. W ten sposób zgromadzono większość najcenniejszych zbiorów ? tych do ćwiczeń – takich jak strzykwy, rozgwiazdy, jeżowce, wężowidła, chitony, ślimaki, małże, korale, gąbki. Kraby z pospolitego tu gatunku Ocypode ceratophthalma oraz rozmaite pustelniki chwytaliśmy rękami, biegające po plaży. Tylko nieliczne gatunki zmuszały nas do nurkowania w aparatach powietrznych.

Na duże ryby polowaliśmy z kuszą podwodną o napędzie gumowym. Część zdobyczy szła na patelnię, część była konserwowana z przeznaczeniem na zbiory muzealne ? wystawowe. Strzelaliśmy także ptaki, a ich skóry, zakonserwowane w odpowiedni sposób znalazły się w zbiorach muzealnych Instytutu Zoologicznego PAN. (obecnie – ?Muzeum i Instytut Zoologiczny PAN?).

tu8

Trasa ?Daru Opola? na archipelagu Dahlak z uwidocznieniem wspominanej przez Profesora wyspy Entedebir. Mapka pochodzi z książki ?Wyprawa Koral?, str. 96.

Co ciekawe – wyspa Entedebir należy teraz nie do Etiopii, ale do Erytrei.
Sąsiednia wyspa Nokra i jej ogromna, prawie zamknięta zatoka była przez długie lata (1972?1991), za panowania pułkownika Mengistu Hajle Mariama, portem i bazą radzieckiej floty wojennej. Wyspa jest nadal niezamieszkana i pustynna.
Archipelag Dahlak stał się parkiem narodowym i popłynięcie nań wymaga specjalnych pozwoleń.

tu9

Profesor Tomasz Umiński (po lewej) wposzukiwaniu okazów przyrodniczych. Pomaga mu Pan Jerzy Nowicki. Skan zdjęcia z książki ?Wyprawa Koral?, str.96.

?CONCHA? :
A jak to było z odkryciem nowego gatunku ślimaka dla nauki?

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Przy różnych okazjach, a zwłaszcza podczas wypadów w głąb lądu gromadzono zbiory fauny lądowej ? owadów, pajęczaków i ślimaków, ponieważ w Instytucie Zoologicznym PAN byli specjaliści, pracujący nad systematyką i zoogeografią tych grup zwierząt. Zalecili nam oni zbierać ?małe, bure, niepozorne?, bo tylko wśród takich zdarzają się rzeczy nowe, nieznane i ciekawe. Wszystko, co duże i kolorowe, jest już opisane od dawna.
Wyjątkowo trafnym pomysłem okazało się wzięcie paru garści, jak gdyby, żwiru z nadbrzeżnej plaży. Składał się on z bardzo drobnych muszli morskich ślimaków i małży. Nie wymagał żadnej konserwacji. Zawierał około 13000 okazów, które stały się podstawą publikacji w Journal of Conchology. Tam też ?odnalazł się? nowy gatunek – Cerithidea dahlakensis Biggs,1965.
Zresztą?wynik ściśle naukowy był właściwie tylko jeden ? opracowanie i publikacja kolekcji muszli ślimaków i małży z wyspy Entedebir w archipelagu Dahlak. Dokonał tego specjalista z British Museum (Natural History) H. E. J. Biggs.
Okazy nowego gatunku zostały złożone w Instytucie Zoologicznym PAN, Muzeum Senckenberga we Frankfurcie nad Menem, Musée Nationale d?Histoire Naturelle w Paryżu oraz w Academy of Natural Sciences of Philadelphia. Materiały naukowe ? zbiory owadów, pajęczaków i ślimaków lądowych w łącznej liczbie 2619 okazów oraz kolekcję muszli, oznaczonych przez H. E J. Biggsa przekazano do Instytutu Zoologicznego PAN.

tu10

Muszla ślimaka morskiego Cerithidea dahlakensis Biggs 1965, gatunku nieznanego nauce do czasu opisania go ze zbiorów wyprawy ?Daru Opola?.
Zdjęcie z archiwum Profesora Tomasza Umińskiego.

tu11

Na zdjęciu: Herbert Edwin James Biggs (1895-1973), brytyjski koncholog, który w 1965 roku opisał gatunek Cerithidea dahlakensis.
Przygodę z malakologią rozpoczął już podczas nauki w Enfield Grammar School, gdzie założył szkolne ?muzeum? przyrodnicze. W bogatą historię jego życia wplotła się I wojna światowa, posługa pastora oraz podróże na Bliski Wschód. Od 1919 roku był członkiem Conchological Society (a prezydentem w latach 1958-1960), w latach 1960-1969 pracował w British Museum of Natural History. Przyczynił się też do powstania European Malacological Union, a w 1962 roku przewodniczył First European Malacological Congress. Uchodził za eksperta malakofauny Bliskiego i Środkowego Wschodu, Zatoki Perskiej, Morza Śródziemnego oraz Morza Czerwonego.
(źródło: Journal of Conchology, vol. 28: 131-132, Londyn)

?CONCHA? :
Panie Profesorze, czy istnieje szansa na skrótowe podsumowanie wyprawy na Morze Czerwone?

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Dla żeglarzy było to jakby przełamanie klątwy, odczynienie złego uroku, rzuconego przez rejs ?Conrada?. Już wkrótce, w latach 1965-1966 Bolesław Kowalski poprowadził prawie trzykrotnie dłuższe transoceaniczne pływanie dookoła Ameryki Południowej na jachcie ?Śmiały?, a potem już sypnęło następnymi rejsami. Były coraz to dalsze, coraz to śmielsze. Ale nasz był pierwszy…

Dla zoologów z zacięciem nauczycielskim przywiezione zbiory były otwarciem możliwości prowadzenia ćwiczeń z zoologii wreszcie w sposób zbliżony do właściwego. To się zaznaczało zwłaszcza w tych młodszych uczelniach, gdzie niedawno utworzone zakłady zoologii nie dysponowały właściwie żadnymi zbiorami egzotycznymi.

Chyba jednak jeszcze ważniejsze było pokazanie drogi, że ta wyprawa była możliwa. Nigdy, co prawda, nie powtórzono wyprawy dokładnie takiej samej – ściśle zoologicznej na jachcie żaglowym ? ale podobnych było wiele.

Wreszcie, wymiar zbiorów do celów dydaktycznych, w dużych seriach: około 9000 okazów fauny morskiej, między innymi: 80 rekinów, 2100 ryb innych, 470 strzykw, 220 rozgwiazd, 1200 jeżowców, 100 wężowideł, 450 chitonów, 2240 krabów i innych skorupiaków, 270 ukwiałów, 200 korali, 900 sprzągli. Zbiory lądowe do celów naukowych ? owadów, pajęczaków i ślimaków – to 2619 okazów.

Dla mnie osobiście była to jedna z najważniejszych, kształtujących mnie przygód mojego życia. Odtąd zawsze, gdy prowadziłem ćwiczenia, gdy zacząłem prowadzić wykłady, byłem świadom, że mogę powiedzieć ?widziałem!?, ?dotknąłem własną ręką!?. Książki, które później pisałem, były także naznaczone tym doświadczeniem, nawet jeśli nie dotyczyły morza, raf ani jeżowców.

?CONCHA? :
Panie Profesorze, w książce „Wyprawa Koral”, jej autor Pan Bolesław Kowalski, przedstawia Pana jako – speleologa i taternika (str.12). Proszę króciutko wspomnieć i o tej pasji, wszak to bardzo odległe połączenie specjalności ? żeglarstwo?oraz góry z jaskiniami…

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Zaraz po wojnie byłem na obozie harcerskim, potem, gdy harcerstwo zlikwidowano, kontynuowałem z paru kolegami harcerską tradycję pieszej wędrówki i biwakowania w Beskidach w latach 1948-1950. No i później przyszła pora na Tatry. Ale to był czas (1953), kiedy na wyjazd do Zakopanego trzeba było mieć przepustkę Milicji Obywatelskiej.
Dla grupy zorganizowanej było łatwiej, więc zapisałem się na kurs taternicki teoretyczny, robiony przez Klub Wysokogórski i zostałem zakwalifikowany na kurs praktyczny.
Później przeszedłem w Tatrach trochę dróg wspinaczkowych w rodzaju Zadniego Mnicha, Żabiej Lalki, Żabiego Konia, jakiejś drogi na Wołowy Grzbiet, coś na Kościelcu.
Zawsze bardzo fascynowała mnie ekspozycja, trochę dreszczu gdy pod nogami widziałem głazy i piargi o 200 metrów niżej. To mi zresztą zostało na całe życie. Na wyprawie na Morze Czerwone wspinałem się na maszt jachtu (22 metry!) bez względu na warunki morskie – chyba znacznie sprawniej, niż ktokolwiek z załogi. Wspinaczka na drzewa – zawieszałem wysoko dużą i ciężką skrzynkę lęgową dla puszczyka w dniu swoich 77 urodzin.
W Tatrach podczas podejścia pod ścianę zawsze czułem, no chyba po prostu strach, który narastał w miarę, jak ściana zbliżała się i wydawała się piętrzyć coraz wyższa i bardziej stroma. A potem byłem zajęty przygotowaniem sprzętu, rozwinięciem lin, związaniem się (nie było wtedy żadnej uprzęży – człowiek wiązał na sobie jakby uprząż z końca liny asekuracyjnej), a gdy już ruszył, to myślał już tylko o najbliższych chwytach i stopniach, o najbliższych kilkunastu metrach trasy. No a po zakończeniu wspinaczki, to rzeczywiście coś w duszy grało takiego, jak by się wracało z Everestu.

?CONCHA? :
A przygody z jaskiniami??

PROF. TOMASZ UMIŃSKI :
Swoje przygody z jaskiniami zawdzięczam koledze z klasy u Batorego, a następnie ze studiów na biologii na Uniwersytecie Warszawskim. Andrzej Chodorowski był ode mnie o jedną klasę (później ? o jeden rok) wyżej, co mu ogromnie dodawało autorytetu w moich oczach. Poza tym miał już sprecyzowane, konkretne zainteresowania naukowe ? chciał być hydrobiologiem, badać życie wód, badać zwierzęta wodne. Dla normalnych ludzi: zwierzęta wodne, to nie tylko ryby, raki, ślimaki i małże. To także roje najróżniejszych istot, do oglądania których trzeba używać mikroskopu. Podczas poszukiwań takich zwierząt w tatrzańskich potokach, źródłach i wodach podziemnych napotkał ? chyba w 1953 roku ? zoologów, ludzi z krakowskiego Klubu Grotołazów. W ten sposób dowiedzieliśmy się o istnieniu tego klubu (było to kilkadziesiąt lat przed narodzeniem Internetu!!!).
Założyliśmy zaraz podobny klub w Warszawie. Pierwszy skład obejmował wyłącznie naszych kolegów i koleżanki z biologii, później, tak jak i u krakowiaków, zjawili się geologowie, fizycy, matematycy … Pierwsza nasza wyprawa do jaskiń obejmowała tylko jeden weekend, wokół 17 stycznia 1953. Celem były jaskinie w Jurze, koło Olsztyna, oraz przeszkolenie tych kolegów, którzy nie mieli doświadczenia wspinaczki taternickiej.
Jedna z tych jaskiń ? Koralowa ? obejmuje studnię, głęboką na około 20 metrów, do której trzeba zjechać na linie. Trzeba też zastosować odpowiednią asekurację…

?CONCHA? :
Panie Profesorze, speleologia i wyprawy do jaskiń w ?tamtych czasach?? Jak to było??

PROF. TOMASZ UMIŃSKI : Przy planowaniu wypraw do jaskiń braliśmy pod uwagę, jak długą mamy wędrówkę od naszej kwatery do otworu jaskini. O której godzinie jest świt i kiedy zapada zmierzch na powierzchni ziemi, bo w jaskini jest nam to obojętne, ale na dojściu jest ważne. Jeżeli podejmujemy wyprawę, która ma potrwać kilkanaście godzin, to wyruszamy koło południa, żeby do otworu jaskini dotrzeć jeszcze za światła dziennego, prowadzimy akcję przez całą noc, i kiedy wychodzimy z jaskini, znowu mamy dzień.
W Tatrach odpowiednia pora na wyprawy odkrywcze to koniec zimy ? luty, bo wtedy poziom wody w jaskiniach jest najniższy, a i tak jeszcze napotyka się korytarze, tworzące syfon ? zalane aż do stropu. W dużych jaskiniach trzeba wziąć pod uwagę, ile czasu zajmuje droga przez części już zbadane. Jeżeli do ?problemu? docieralibyśmy dopiero po kilku godzinach wysiłku, trzeba rzecz rozwiązać inaczej. Trzeba założyć stały, kilkudniowy biwak w głębi jaskini, dokładnie w tym miejscu, od którego zaczynamy badania. To oznacza, że trzeba wnieść do jaskini potężny transport, nie tylko sprzętu wspinaczkowego, ale też cały sprzęt biwakowy i żywność na parę dni. Kształt osobowy wyprawy, praktykowany przez Klub Grotołazów, a później i przez nas, był mniej więcej taki sam. Wyprawa liczyła około 20 uczestników, z których większość miała za zadanie tylko przynieść cały sprzęt na miejsce. Mniejszość stanowiła grupa biwakowa, która przeprowadzała szturm, dokonywała odkrycia. Czasem były to dwie grupy, kolejno wymienne.
Tu zresztą leżała jedna z głównych, wielkich atrakcji taternictwa jaskiniowego, w porównaniu z tym zwykłym. Nie wiem jak dziś, ale wtedy towarzystwo taterników było SKRAJNIE elitarne i ekskluzywne. Jeżeli przy stoliku w schronisku siedziało dwu wspinaczy, chodzących na drogi ?skrajnie trudne? (wtedy używano skali przymiotnikowej), a przysiedli się do nich jacyś dwaj, których nie znam, mogłem być absolutnie pewien, że to TEŻ są tacy, co chodzą na ?skrajnie trudne?. Otóż w jaskiniach nie było tego ani śladu. Wśród tych dwadzieściorga było zawsze ze dwu ? trzech znakomitych wspinaczy, takich z najwyższej półki, ale rangą towarzyską wszyscy byli równi. Między innymi, kiedy udało nam się dokonać jakiegoś odkrycia, setki metrów nowych sal, nowych korytarzy, głębsze studnie, rzecz trafiała do prasy. Wtedy dziennikarze zawsze chcieli wiedzieć, KTO konkretnie znalazł się na samym dnie najgłębszej studni, kto dotarł do końca korytarzy. Oczywiście, zawsze był ktoś taki, czasem jeden tylko, czasem nawet trzech, ale ze względu na czysto techniczne możliwości zawsze było ich mało. Tego dziennikarze nigdy się nie dowiedzieli. Całe odkrycie było odkryciem naszej wyprawy, naszego klubu, nas wszystkich. Jedyne nazwisko, którego mogli się dowiedzieć, to było nazwisko kierownika wyprawy.
Dziś nie sposób sobie wyobrazić, jak prymitywny był nasz sprzęt. Nie było właściwie żadnych włókien sztucznych. Liny asekuracyjne i wszystkie inne były z sizalu. Po zamoknięciu były sztywne, jak kij. Jedynym oświetleniem, używanym nawet podczas mniej akrobatycznych wspinaczek, były górnicze lampy karbidowe, takie, jakie można obejrzeć na filmie Kazimierza Kutza z 1971 roku: ?Perła w koronie?. Lampy czołowe były wyłącznie własnej, chałupniczej roboty, w warunkach, kiedy kupienie żarówek do tych lamp było problemem. W efekcie mieli je tylko ci dwaj albo trzej, dla których były absolutnie niezbędne ? najlepsi wspinacze. Były używane tylko do kluczowych momentów szturmu.
Forsowanie syfonu odbywało się w ten sposób, że wszyscy uczestnicy wyprawy tworzyli żywy łańcuch. Pierwszy z łańcucha czerpał wiadrami wodę z syfonu, po czym wiadra wędrowały wzdłuż łańcucha, aż do miejsca skąd woda spływała gdzie indziej. Kiedy pod stropem korytarza można się było już przecisnąć, uczestnicy i sprzęt przepływali na małej, nadmuchiwanej łódeczce ?dinghy?, przeciąganej linkami tam i z powrotem?

Wiem doskonale, że opowiadania Pana Profesora Tomasza Umińskiego mogłyby trwać godzinami, układając się w fantastyczny pamiętnik człowieka o życiu ? przebogatym!
Wiem też, że niniejszy materiał mógłby rozrosnąć się do wymiaru biografii.
Wreszcie mam świadomość, że przerywanie go w tym momencie to prawdziwa bezduszność z mojej strony? Wierzę jednak, że znajdzie się jeszcze ktoś, kto zechce dokończyć ?opowieść dla wnuków?, wspominając wątki, których na stronach CONCHY zabrakło!

Dziękuję Panie Profesorze!