„CUDA MÓRZ I OCEANÓW”

Debiut wystawienniczy w Centrum Kultury „Karolinka”; Radzionków, 2000.

Wielu kolekcjonerów uważa, że ich pasja to rodzaj doznania na tyle intymnego, iż powinna pozostawać zajęciem samotniczym. Mimo, że prawie wszyscy zaczynamy od gromadzenia okazów „do szuflady”, z czasem, niektórzy z nas próbują wychylić głowę ponad przeciętność i zaprezentować owoce swojego hobby.

Gorące lato 2000 roku wyzwoliło i we mnie taką potrzebę.
Niestety, romantyczna potrzeba – to jedno, a realne okoliczności przedsięwzięcia – to drugie.
Nie ukrywam, iż „biłem się” z myślami – czy warto debiutować wystawienniczo akurat w rodzinnym mieście, umówmy się…w miasteczku, gdzie każdy zna każdego.
Odrzuciłem kompleksy i ruszyłem do „Karolinki”.
Przyjęto mnie?rodzinnie, udostępniając Galerię „Mozaika” oraz oferując wszechstronne wsparcie.

Najpierw, w celu „obgadania sprawy”, spotkałem się z szefem Centrum Kultury – p. Marianem Prodlikiem. Następnie, kilkakrotnie wymieniliśmy poglądy z Adamem Solorzem – wielce kreatywnym człowiekiem, który wydatnie ułatwił mi realizację wystawy oraz dodał własne koncepcje.
Wreszcie, 20 września spakowałem „wapienne skarby” i zająłem się aranżacją ekspozycji.
A potem nadeszła godzina 18.00, w poniedziałek – 25 września 2000 roku, czyli wernisaż wystawy.

cmio01

Niestety w 2000 roku nie dysponowałem jeszcze aparatem cyfrowym,
stąd prezentuję skanowane zdjęcia autorstwa p. Mariusza Wróbla.
Ale co tam zdjęcia – widoczna grupa gości „pęczniała” z każdą chwilą, osiągając tuż przed rozpoczęciem imprezy liczbę około 40 osób…tworzących krąg ciekawskich, ale także – serdecznych oczu.

Jak przekonać człowieka, który ujrzał pierwszy raz w życiu, ponad 1000 muszli zgromadzone w jednym miejscu, że konchistyka to wartościowe i uszlachetniające hobby?
Obawiam się, że może się to okazać niemożliwe, jeśli pozostawać z widzem li tylko na płaszczyźnie biologiczno-kolekcjonerskiej. Dużo łatwiej dotrzeć do odbiorcy, stosując karkołomną metaforę, splatającą spiralę ślimaczego wrzeciona z zawiłościami ludzkiego bytowania. Pod tym względem byłem przygotowany – wszak związki człowieka i muszli to moje ulubione, konchologiczne zagadnienie.

cmio02

Na pierwszym planie p. Monika Pacukiewicz z „Dziennika Zachodniego” przepytująca mnie szczegółowo na okoliczność wystawy „Cuda Mórz i Oceanów”.

Wielu z dziennikarzy powtarzało, iż do tej pory nie spotkali się z „czysto” konchologiczną ekspozycją wystawienniczą – i w ogóle, nie pamiętają takiego wydarzenia na Górnym Śląsku.
No cóż – być może mieli nazbyt „krótką” pamięć? A tak poważnie, to rzeczywiście nie odnalazłem śladów działalności podobnej mojej, przynajmniej od 1992 roku, czyli od momentu, kiedy zacząłem parać się konchistyką.

cmio03

Kiedyś zabrałem zwykły aparat fotograficzny i postanowiłem uwiecznić moją Madzię /wtedy pierwszoklasistkę/ na tle wystawy. Towarzyszyli Jej bracia mojego Taty.
Po prawej: O. Alfons Glanc, misjonarz ze Zgromadzenia Oblatów Maryi Niepokalanej OMI.
W głębi: wujek Józef Glanc.

Ciekawe, czy zauroczenie światem przyrody podlega mendlowskim prawom dziedziczenia?
Stawiam to pytanie, gdyż mój Tato to zapalony ogrodnik i akwarysta, a Jego bliźniak /Alfons Glanc/ to ceniony w Polskim Związku Hodowców Gołębi Pocztowych znawca „tematu”.
Czyżby więc moje muszle były wynikiem „obciążenia” genetycznego…?
Bez przesady! Choć nie ulega wątpliwości, że słynne powiedzenie o „nasiąkniętej za młodu skorupce”, znajduje tutaj bezdyskusyjne uzasadnienie.
Dlatego też postanowiłem, iż tym razem ja spróbuję rozsiewać „bakcyle” zainteresowania skarbami Wszechoceanu. Łącznie ugościłem 9 klas szkolnych /około 250 dzieci/…i zamieniłem się w „Pana od muszli”. To była prawdziwa frajda!
Poza tym podjąłem się roli przewodnika dla wielu indywidualnych zwiedzających, których liczbę trudno mi wiarygodnie przybliżyć.

cmio04

Do dyspozycji miałem 11 takich gablot wystawowych
Za nimi usytuowaliśmy ciąg połączonych stolików, nakrytych suknem, a następnie przysypanych piachem. Na tej pseudo ?plaży? ułożyłem muszlowe olbrzymy.
W dużych, stojących „antyramach” umieściłem plakaty poglądowe oraz zdjęcia żywych mięczaków. Frontową ścianę przyozdabiały akcesoria rybackie i nurkowe.
Zastosowanie oświetlenia punktowego pozwoliło na wyeksponowanie piękna prezentowanych muszli i korali.

cmio05

Mała Madzia ciągle w roli Państwa przewodniczki po wystawie. No cóż, wtedy nawet nie marzyłem o stronie – „CONCHA”, więc kierowałem aparat tylko w stronę Córki.
W tle własnoręcznie wykonane schematy budowy wewnętrznej głównych grup mięczaków.

cmio06

A tutaj autoprezentacja i zaproszenie skierowane do zwiedzających.

cmio07

Najprawdziwsza łódka-o długości 4,5 metra.
To dopiero był rekwizyt -A wtaszczenie go na wysokie, pierwsze piętro „Karolinki”, to już prawdziwy wyczyn…

Istnieją pewne „sztandarowe” koncho-opowieści, na lep których „łapie się” przybyłych zwiedzających. A to – jadowite stożki, i jeszcze – przykłady konch-gigantów; albo powstawanie cennych pereł, i może kilka słów o zastosowaniu muszli przez człowieka; wreszcie – warto zadąć w „róg Trytona” i zaprezentować finezyjnie cięte kamee.
Zauważyłem, iż między stopniem znudzenia słuchaczy a poziomem zainteresowania światem przyrody zachodzi zasada odwrotnej proporcjonalności.
Ci najbardziej „odwrotnie proporcjonalni” to najwspanialsi słuchacze. Ich nie można zamęczyć opowiadaniami o egzotycznych skorupach. Za to Oni potrafią zamęczyć wnikliwością i ilością zadawanych pytań. To dla Nich warto organizować wystawę!

A co z tymi, którzy przyglądając się eksponatom, mrużą delikatnie oczy, a kąciki ich ust wykrzywiają się w uśmieszku politowania lub drwiny. Oni właśnie uczą…pokory.
Uświadamiają też, iż to, co pochłania prawdziwego konchistę, dla laika może być groteskową fanaberią. Warto więc w tym momencie zrozumieć, że nasza pasja winna być okrasą życia, a nie jego treścią.

cmio08

Wielki i bez wątpienia – całkowicie zaskakujący – finał zdarzeń, związanych z moją debiutancką wystawą. Znalazłem się pośród nominowanych do Nagrody Przewodniczącego Rady Miasta Radzionków – i to w pierwszej jej edycji.
Wyróżniono: Zespół Pieśni i Tańca „Mały Śląsk” – będący ambasadorem folkloru śląskiego w Polsce i Europie; pana Piotra Mankiewicza – twórcę i kustosza jedynego w Polsce „Muzeum Chleba” /w Jego zastępstwie nagrodę odebrał syn Marek/; no i mnie, z czego wielce byłem dumny!

Czas skutecznie zaciera twarze zwiedzających i wspomnienia z wystawy.
Do tych szczególnych wrócić jednak łatwo, gdyż współtworzą one kolekcjonerska historię.
Pamiętam niemą recenzję ekspozycji, którą wyrażały jedynie rozbiegane oczy dzieci specjalnej troski. Te małe istotki mimo, że chciały, nie potrafiły werbalnie opisać swoich wrażeń Nie szkodzi, czasem słowa są zbyteczne.
A kiedyś, pewna Pani dobrze po siedemdziesiątce, na odchodne stwierdziła – „Choć mam tyle lat, to jeszcze czegoś takiego nie widziałam.”
Zważywszy, iż zawsze bliskie były mi idee kreacjonistyczne, czuję satysfakcję, że „Cuda Mórz i Oceanów” pomogły też Innym w refleksji nad pomysłowością – umysłem Niezmierzonego.