W dniach 5 i 6 marca 2011 r. kolekcjonerzy muszli z całej Europy tradycyjnie „wzięli kurs” na Paryż, aby uczestniczyć w „święcie muszli”, cieszącym się już międzynarodową renomą. Pośród miłośników „wapiennego świata” znalazła się ponownie, znana z PASJONATÓW – Pani Małgorzata Chrostek, której zawdzięczam poniższe sprawozdanie oraz urokliwe zdjęcia.
Pani Małgosiu, serdecznie dziękuję!
Oto, jak paryską imprezę wspomina Pani Gosia Chrostek:
„Paryż – mekka każdego muszlofila. Także i w tym roku miałam okazję uszczknąć odrobiny tego przecudownego świata, mieniącego się tysiącem barw, kształtów i wzorów. Już od pierwszych stoisk moje oczy błądziły w poszukiwaniu czegoś naprawdę wyjątkowego a mój aparat aż zagrzewał się by uwiecznić całe to piękno w najdrobniejszym szczególe. Wśród wielu pasjonatów, poszukujących nowych skarbów do swoich kolekcji spotkałam kilku znajomych takich jak: Robert Lutan, Marc Keppens, Frederick Govaert czy Mikołaja Glińskiego wybierającego się w tym roku na pełną wrażeń podróż do Ameryki Południowej. Jednak jak co roku na każdej wystawie to skarby morza grały główną rolę. Stoły aż kipiały od mnogości i różnorodności gatunków. Najbardziej wszechobecne były porcelanki, stożki, oliwki czy muszle lądowe i słodkowodne, głównie z regionów Peru, Wietnamu, Chin czy Australii i Oceanii gdzie z pośród wielu rodzin można było dostrzec takie jak Clausiliidae, Enidae, Camaenidae czy Unionidae. Innymi bardzo ciekawymi kolekcjami były freaki ze zbiorów min. pana P. Quiquandon. Niektóre muszle były tak zdeformowane, że aż ciężko było sobie wyobrazić w jaki sposób zwierzątko funkcjonowało. Także swoim blaskiem i stanem zachownia przykuwały wzrok porcelanki, sercówki czy pecteny z kolekcji pana Willy van Damme z Belgii. Jego zbiór mogłam także podziwiać całkiem niedawno na wystawie w Holandii w Scheveningen. Kolejny raz byłam pod wrażeniem niezliczonej mnogości rękodzieł ludowych, które przyciągały mój wzrok zarówno swoją prostotą jak i wielkim trudem włożonym w ich wykonanie. Grawerowane voluty, turbo czy kunsztownie zdobione nautilusy odsłaniały drugą, dotąd nieznaną, twarz piękna skarbów morskich. Także biżuteria wykonana z muszel czy masy perlowej, skamieniałości, koralowce, jeżowce czy kraby dopełniały pięknem całą wystawę. Nie mogło także zabraknąć stoiska z dziesiątkami przepięknie wydanymi i ilustrowanymi książkami i magazynami prezentowanymi przez wydawnictwo ConchBook. Największą a zarazem bardzo przyjemną niespodzianką dla mnie, było spotkanie samego pana Guido Poppe, który podpisywał swoją najnowszą książkę – IV część z serii Philippine Marine Mollusks. Osobiście mam już 2 części i muszę przyznać, że podczas oglądania przenoszą w całkiem inny świat – konchologiczny i niepowtarzalny świat. Po kilku godzinach zwiedzania, wciąż czułam niedosyt, że czegoś jeszcze nie zobaczyłam, że coś mi umknęło. Mimo tego uczucia znalazłam jednak dla siebie coś wyjątkowego – jest to malutka może i niepozorna muszelka z gatunku Rhyostoma moreleti. Dla mnie jest maleńkim dziełem sztuki i nadal nie potrafię oderwać oczu od niej. Niewątpliwie, nawet teraz, gdy piszę tą relację nadal jestem pod wpływem magii i niesamowitości tego miejsca. Wiem, że te obrazy, te barwy, te kształty, te wzory i ta niezwykła atmosfera zawsze pozostaną w mojej pamięci.” PS. Pasjonatów zainteresowanych obejrzeniem większej ilości zdjęć z wystawy zapraszam na moją stronę na FB: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.177392642306686.40657.100001078544612
A teraz materiał zdjęciowy, którego układ odpowiada wspomnieniom Pani Gosi. Na przedostatnim zdjęciu ktoś, kogo konchistom zasadniczo przedstawiać nie trzeba – Pan Guido Poppe; zaś na ostatnim – „maleństwo”, które tak urzekło Autorkę materiału. Polecam!